Biegł. Przystawał. Znów biegł.
A przed nim łania. Na pierwszy rzut oka- dorodna, przepiękna- jednak kiedy przyjrzeć jej się bliżej- cała poraniona, z posklejaną sierścią i obłędem w oczach.
Nie wiedział ile już to trwało. Trzy dni? Tydzień? A może tylko kilka- na pierwszy rzut oka- nic nie znaczących sekund, które dla niego trwały wieczność.
Wołali go, próbowali zatrzymać, grozili. Jednak on nieustępliwie podążał za celem. Celem, od którego mogło zależeć jego życie i który w jakiś przedziwny sposób upewniał go, że idzie w dobrym kierunku, ku nowej przyszłości.
Nigdy nie polował sam- zawsze w stadzie. Jednak gdy zobaczył ją i rozkazali mu wybierać, nie mógł oprzeć się pokusie. Watahę zostawił daleko za sobą. Nieustępliwie dążył do celu, zasadzając się na łanie i po trochu zabierając jej zdrowie i wycieńczając jej możliwości fizyczne jak i psychiczne.
Teraz zwolnił do truchtu. Sam był wycieńczony, jednak zapach krwi, którą spuszczał z ofiary, przyjemniej drażnił jego nozdrza i nie pozwalał odpuścić.
Okrążył przestraszone zwierze raz, a potem drugi. Łania w obłędzie cofała się i kopała kopytami gdzie popadnie, co wilk choje wykorzystywał, podgryzając ją i okaleczając.
Eh, dość miał zabawy.
Kiedy zwierze, w kolejnym akcie desperacji przeszyło kopytem powietrze, ten uchwycił się pęciny i pociągną z całej siły, wykrzywiając nogę pod nienaturalnym kątem. Pociągnął jeszcze raz, zapierając się nogami i wydając głuche warknięcie, któremu towarzyszył trzask łamanej kości i po chwili ryk łani, przepełniony bólem.
Pociągnął znowu zwalając zwierze z nóg i wyrywając nogę ze stawu. Przyskoczył do szyi ofiary i przytrzymując ją z całej siły łapami zaczął dobierać się do tętnicy, uważając przy tym by nie zostać kopniętym, przez ostre kopyta, które niestety kilka razy dosięgnęły jego boku, czy zadu, zostawiając na nim krwawe rozcięcia.
Przecinając główną żyłę, został zalany sporą ilością ciepłej krwi łani, która jeszcze przez chwilę drgała, stykając się z bramami śmierci.
Jakaż energia wstąpiła w jego żyły. Uniósł wysoko łeb, ociekający krwią i wydał z siebie zwycięskie wycie.
Nagle, przestał. Do jego nozdrzy dotarło coś jeszcze. Nie był na neutralnym terenie.
Przeklął się w myślach i złapał zwierzynę za szyję, ciągnąc ją za sobą.
Jak mógł być taki głupi i nierozważny? Do tego zaczął wyć! Zaraz zleci się cała obca wataha i nici z jedzenia. Ba. Nici z jego marnego życia.
Taszczył za sobą martwe zwierzę charcząc i rozglądając się dookoła, by w razie niebezpieczeństwa mógł uciec. W końcu znalazł się pod jakimś większym drzewem i tam przystaną, oddychając cicho i wsłuchując się w odgłosy nocy, tak mu bliskie. Już miał wyrwać kęs mięsa z ofiary, kiedy poczuł na sobie czyiś wzrok. Nawet nie usłyszał kiedy obcy się do niego zbliżył.
Nie cofną się jednak. Zaparł się pazurami o grunt i z wymuszonym spokojem odwrócił wzrok w stronę, skąd dobiegł go szelest i skąd wyczuł obecność obcego, czekając na jego reakcję.
_____________________________________
Ktoś dokończy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz